Strona internetowa powstała w ramach projektu „Mecenat Małopolski”, który jest realizowany przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego.

Euro - problem?


Słownikowa definicja eurosieroctwa to„skutek migracji jednego lub obojga rodziców, w wyniku którego dzieci pozostają najczęściej pod opieką drugiego współmałżonka, dziadków, dalszej rodziny, a nawet same”.Dalej – wskazuje się na wychowawcze i edukacyjne konsekwencje „euromigracji”. Psychologowie nie pozostawiają złudzeń - wpływ zmiany miejsca zamieszkania rodzica na dłuższy okres wpływa negatywnie na jego rozwój. Ale jak jest naprawdę? Czy jakość życia rodziny dotkniętej problemem „euromigracji” wzrasta? Jak wpływa to zjawisko na życia rodzinne?

Po roku 2004 otwarły się przed Polakami granice „lepszego świata”. Marzenia o awansie społecznym powodowały masowe wyjazdy szukających pracy rodaków za granicę do państw takich jak: Wielka Brytania, Niemcy, Irlandia, Belgia, Włochy, Hiszpania, Szwecja, Francja, Holandia czy Norwegia. Ciemna strona tejże emigracji zarobkowej zainteresowała socjologów, którzy badają skutki tego zjawiska. Wyjazd „za chlebem” łączy się z szansą na podwyższenie poziomu życia, choć z drugiej strony oznacza rozłąkę rodzica (lub obojga rodziców) z potomstwem. Ile poszkodowanych „eurosierot” znajduje się w Polsce - tego chyba nikt nie jest w stanie policzyć. Szacuje się, że w ciągu ostatnich trzech lat na emigrację decydowała się matka średnio co dwudziestego i ojciec co dziesiątego ucznia (dziecka w przedziale „szkolnym”, do lat 18). Natomiast liczba uczniów rozłączonych z matką na dłużej niż dwa miesiące mieści się w przedziale 132–257 tys., z ojcem – 467–682 tysięcy.

W powiecie wadowickim i suskim liczbę „eurosierot” szacuje się na 6% populacji. Nie jest najgorzej. W całym województwie odsetek ten waha się w granicach 8%. „Eurorodziny” nie różnią się na pozór od innych rodzin. Jest mama, jest tata, chociaż widzieć ich razem - to rzadkość. I „święto”- jak mówią „eurosieroty” z naszego regionu.


JUSTYNA


Tata pracuje za granicą już ok. 7 lat. Najpierw Litwa, potem Holandia, teraz Szwecja. Brakuje nam go w domu, bo jest, tak jakby, fundamentem rodziny. Kiedy wraca, no to jest lepiej, bo się nie kłócimy. Mama zawsze mówiła, że „jakim jesteś w Wigilię, takim jesteś cały rok, dlatego macie być grzeczni i macie się szanować.” Teraz każdy przyjazd taty jest powodem do tego, żeby się poprawić, każdy przyjazd to taka „mała Wigilia”. W sumie to rozumiemy, że tato musi zarabiać, żeby nas utrzymać. Więź z ojcem bardzo z powodu tych jego wyjazdów szwankuje. Czuję to. Jako że ja i brat jesteśmy najstarsi, to przejmujemy część obowiązków taty, brat kosi trawę latem, pali w piecu… ale najwięcej obowiązków przejęła mama , bo w sumie to teraz jak taty nie ma, to ona jest obojgiem rodziców. Ciężko z nami ma, bo jesteśmy buntownikami z natury. Widać, że ją to wykańcza, choć nie przyzna się do tego. Nigdy. Za dobrze ją znam, zgrywa twardą babkę. Trzyma nas krótko. Ale w sumie może to i dobrze. Gdy wraca tata, wszystko jest inaczej; tak jak być powinno zawsze. No, ale moi rodzice - mimo że bardzo się kochają- to po tylu latach "rozłąki" nie potrafią już ze sobą być tak jak kiedyś - często kłócą się o bzdury. Nie umieją ze sobą rozmawiać. Niestety, nasza rodzina bardzo ucierpiała na czymś takim... Prawda jest taka, że te pieniądze, które ojciec przywozi, nie starczają na długo... rachunki, raty, jedzenie, trzeba znów tacie kupić kilka rzeczy, żeby miał w Szwecji coś do jedzenia. Szkoła naprawdę dużo kosztuje i każdy grosz szybko się rozchodzi. Tata kilka razy próbował się rozstać z tą formą zarobkowania, męczy go to strasznie, bo tęsknota za krajem, za nami go mega wykańcza, do tego jeszcze ciężka praca fizyczna w piątek, świątek i niedzielę. No, ale nie udało mu się zjechać z powrotem do Polski. Sama nie wiem, czy on tego chce, czy nie. To w gruncie rzeczy była jego decyzja, bo jest świadomy, że jakby przestał wyjeżdżać, to byłoby z nami krucho . W Polsce w życiu by tyle nie zarobił.


PATRYCJA


Mój tata pracuje za granicą, odkąd pamiętam. Los tak pokierował naszym życiem. Jako małej dziewczynce zawsze w momencie wyjazdu taty do oczu przypływały mi łzy, ale nigdy ich nie pokazywałam. Wyjeżdżał najczęściej w weekendy, więc całą rodziną żegnaliśmy się. Wracało się do normalnego życia. Z każdym przyjazdem taty do domu starałyśmy się z mamą, aby spędzić z tatą jak najwięcej czasu, wspólne ogniska, spacery. Każde wakacje spędzamy razem. Co roku staraliśmy się poświęcić sobie 2 tygodnie na wspólny wyjazd, urlop od pracy, domu i problemów. Z czasem, kiedy zaczęłam dorastać, zmieniało się moje spojrzenie na wyjazdy taty. Zrozumiałam, że tak po prostu jest. W tej chwili wyjazdy mojego taty traktuję jak by on po prostu wychodził do pracy i później z niej wracał. Tak jak w większości rodzin. Wiadomo, że zawsze myśli się, gdy jest w podróży, żeby szczęśliwie dojechał do domu, bez żadnych problemów, ale lata doświadczenia sprawiają, że człowiek potrafi się przyzwyczaić do takiego modelu życia. Możliwe, że przez to, że nie spędzamy ze sobą 24godziny na dobę, ilość kłótni zmniejszona jest do minimum, gdyż szkoda nam na nie przeznaczać czas. Nie chcę się zastanawiać, co by było, gdyby tata miał w Polsce pracę. Jest jak jest i całą rodziną potrafimy to zaakceptować.


TOMEK


Tata robi za granicą już 4 lata. W sumie fajnie, bo nie kontroluje mnie, z mamą mam luzy. Na początku trochę tęskniłem, ale później mi przeszło. Zaakceptowałem to. Starałem się pomagać mojej mamie we wszystkim. Siostra i brat studiują i utrzymują się sami, można powiedzieć, że żyją własnym życiem. Też tak chciałem. W szkole średniej zmieniło się wiele. Poznałem sporo nowych osób. I - mówiąc szczerze - dotknąłem dna. Zaczęły się narkotyki, alkohol, używki. Nie obchodziła mnie nauka. Wracałem do domu o 4:00. Piłem. Dużo. Czasem znajomi mówili mi, że widzieli mnie to w Andrychowie, to w Kętach o tej a o tej, kompletnie zalanego. A ja, rzecz jasna, nie pamiętałem tego nigdy. Raz podobno spałem na przystanku. Tego też nie pamiętam… Nie wiem, jak wtedy trafiłem do domu. Matka załamywała ręce. Groziła, że jak ojciec zadzwoni, to „poważnie z nim porozmawiam”. Zawsze groziła mi ojcem. Ale co on mógł zrobić? Ja sam sobie nie radziłem, sam sobie nie mogłem pomóc. W sumie to jak starszy dzwonił, cieszyłem się. Dostawałem burę, ale później przynajmniej mogliśmy pogadać o wszystkim i o niczym. Obiecywałem mu, że się poprawię. I tak było. Na krótko. Moja mama nie wiedziała co zrobić. Bała się wyjść do pracy, z której i tak przynosiła marne grosze - mówiąc tak na marginesie. Nie chciała mnie zostawiać samego w domu, gdyby mogła, odprowadzałaby mnie za rękę do szkoły. Powiem szczerze, że zawsze byłem lubiany. Byłem „numerem jeden”. Taki „śmieszny Tomek”. Ale nagle wszyscy zaczęli mi mówić, że się zmieniłem. Że przesadzam. Później zaczęły się już problemy z dyrekcją szkoły. Miałem być wyrzucony… Teraz się cieszę, że dostałem drugą szansę. Nie piję już. Obiecałem mamie. Chciałem jej pomóc we wszystkim, bo widziałem jak wypruwa sobie żyły dla mnie, ale wyszło zupełnie inaczej. Chciałem jej pomóc, ale chyba mnie to przerosło. Nie lubię, jak ona płacze. Z ojcem gadam teraz częściej. Czuję, że odbiłem się od dna. To był chyba taki „bunt młodzieńczy. ” Dużo się nauczyłem. Wkurza mnie, jak ktoś mówi, że „gdyby ojciec siedział w domu, to by mnie pilnował i nie byłoby problemu”. To nie jest jego wina! Mamy też nie. Może każdy w życiu ma przejść przez coś, co go nauczy wielu rzeczy. Ja mam taki etap już za sobą.


DOMINIKA


Mama i tata pracowali w Austrii i tam się poznali. To było ponad 20 lat temu! Mama wróciła do Polski, jak się urodziłam, potem moje rodzeństwo… Była z nami zawsze. Nie pracowała już - wystarczała pensja taty. A on? Hmmm… wiecznie za granicą. Ja nie pamiętam, żeby było inaczej. Przyjeżdżał na święta. Na Wielkanoc. Na wakacje. Był co drugi weekend z nami. Porównując do innych osób, które mają rodzica żyjącego „na walizkach”, to i tak nieźle. Nie wiem, jak jego nieobecność wpłynęła na naszą rodzinę. Nie mam porównania (bo przecież tak było zawsze). Ja i moja siostra mamy dobre oceny w szkole. Mój brat jest w podstawówce i też jest prymusem. Mama nigdy nie miała z nami problemów. Naprawdę, nie różnimy się od innych rodzin. Chociaż przyznaję, że z tatą mam słaby kontakt. Jak przyjeżdża, pośmiejemy się razem, pożartujemy, opowiadam jak w szkole, ale na poważną rozmowę jakoś tak nigdy nie ma okazji. Jak jest w Polsce, musi załatwić mnóstwo rzeczy; rachunki, zakupy, mechanik, to, tamto, siamto… Wtedy wiecznie ktoś nas odwiedza albo my jedziemy do rodziny. A jeśli nie - to tata śpi. Jest zmęczony podróżą, załatwianiem wszystkiego w jedno popołudnie. Spanie nie jest wyjściem z sytuacji, bo paradoksalnie to nas jeszcze bardziej męczy, jesteśmy rozespani i „wolniejsi”. Pod koniec wakacji spędziliśmy taki typowy, rodzinny weekend nad Jeziorem Żywieckim. Cały dzień był nasz. Było naprawdę świetnie widzieć rodziców razem, móc z nimi porozmawiać. Nigdy nie czułam takiej potrzeby, żeby wyjechać gdzieś wspólnie, zrobić coś innego, całą naszą piątką, ale jak tak patrzę na to z boku, to wydaje mi się, że mi tego brakuje, że takie chwile naprawdę spajają rodzinę i potem można to powspominać - tak z perspektywy lat. Sytuacja finansowa mojej rodziny jest stabilna. Nie narzekam. Zawsze mogłoby być lepiej: gdyby tato był w stanie zarobić te same pieniądze tu, w Polsce.

Każdy nastolatek odbiera rozłąkę z rodzicem w inny sposób, jest to kwestia indywidualna, uwarunkowana charakterem danej osoby a także otoczeniem, w jakim przebywa. Znacznie trudniej jest bowiem tym dzieciom, których rodzice wyjechali za pracą, stosując zasadę "dobrej babci", która to wychowałaby dziecko pod ich nieobecność. Migracja zarobkowa wymaga od rodziców większej koncentracji na potomstwie, rozplanowania nieraz napiętego do maksimum możliwości czasu, ażeby nie pominąć w nim najważniejszych dla nich osób. U dzieci czasami rodzi to przyzwyczajenie - „tak było, odkąd pamiętam”, czasami problemy - „stoczyłem się”, czasami samo oczekiwanie na ojca staje się taką „małą Wigilią” i wyzwala dodatkową mobilizację, by wykorzystać do maksimum wspólny czas. Tak więc – wbrew stereotypowi – nie zawsze te „euro – półsieroctwa” rodzą wyłącznie negatywne skutki.

Ale – powiedzmy sobie szczerze – zamienilibyście się?

Sierotka

(Imiona bohaterów zostały na ich prośbę zmienione)

<< Powrót

Strona internetowa powstała w ramach projektu "Mecenat Małopolski", który jest realizowany przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego. Wszystkie prawa zastrzeżone.